wtorek, 29 lipca 2014

Różowo

Wojtuś: Nie mam kredek. Ciałem jisować ędyka i pieska.
Mil: Zaraz poszukamy kredek. Ale co ty chciałeś rysować?
Wojtuś: Ędyka i pieska.
Mil: Co to jest ędyk?
Żuru: Indyk.
Wojtuś: Tak, ędyk. Jest ziurowy, jak Paweł.

I oto jak skończyło się Żura bycie metalem...

sobota, 26 lipca 2014

Marzy-misie...

Czyli takie małe, rozmarzone niedźwiadki :D

Panie i panowie - jeśli jacyś to w ogóle czytają - postanowiłam zacząć zapisywać/zaobrazkowywać, co bym chciała. Bo potem jakieś urodziny czy święta i wszyscy mnie pytają co chcę dostać, a ja nie pamiętam. I przypomina mi się poniewczasie.

Coś dla mnie:
Marzy mi się torebka od Bastet. I ciągle o tym zapominam! O na przykład taka:

Źródło powyżej.
Albo taka:

Takoż.
Coś dla domu:
Marzą mi się pomarańczowe talerze! Mam czarny komplet i pomarańczowy - dodatkowy - bardzo by pasował:

Źródło

Coś dla dzieci:
Marzy mi się, żeby nazbierać wszystkie zestawy pluszowego jedzenia z Ikei. Brakuje nam jeszcze tych:

Źródło
Źródło
Coś jeszcze:
Gra o tron! Planszówka w sensie:

Źródło
Coś niematerialnego:
Żeby nie było, że taka materialistka jestem :)
Marzy mi się stworzenie grupy polskich dzieci i mam, które mogłyby spotykać się na wspólne czytanie książek (głośne), zabawy i zajęcia plastyczne, a może też warsztaty rękodzieła. I nie wiem jak się za to zabrać ani od czego zacząć. No nic, będziemy kombinować.

sobota, 19 lipca 2014

Dzień z życia Mili

Wprawdzie ostatni dzień wyzwania Uli był wczoraj, ale m oj komputer odmówił posługi, więc nadrabiam dziś. Na obcym komputerze, bo mój dalej nie służy.

Temat to mój typowy dzień.

Stwierdziłam, że opisywanie Wam co po kolei robię w jakich godzinach będzie nudne, więc zapraszam na fotorelację. Coś jak spy day u Lucy. Zobaczcie, na co wczoraj patrzyłam:

Około 6.30 w naszym łóżku, w którym od godziny jestem sama, pojawiają się krasnoludki. Żeby mi smutno nie było. Więc włączam im bajkę, żeby choć trochę zniwelować skakanie mi po brzuchu i usiłuję spać dalej...


... aż do 7.30, kiedy to już naprawdę muszę wstać i nakarmić głodomory. Wczoraj na śniadanie dzieci dostały kaszkę z cynamonem, a ja owsiankę z żurawiną:



Po zjedzeniu, umyciu różnych części ciała, ubraniu się i pościeleniu łóżek - ruszamy po pciola. Przedszkola znaczy.



I oto jest! Wojtuś macha i leci do dzieci.



A ja i Lula idziemy po małe zakupy...


... i wracamy do domu, gdzie gadamy chwilkę z Babcią.


Potem Lusia idzie spać, a ja oddaję się przyjemności korzystania z wolności: wczoraj czytałam, malowałam paznokcie i piłam herbatę.


Około 12.30 Lula wstaje i idziemy po przedszkola po Wojtka.


Wojtek z drogi powrotnej robi sobie tor przeszkód:










I wreszcie docieramy pod dom...


Po powrocie z przedszkola trochę się bawimy.


Aż do 14.30, kiedy dzieci mają czas na bajkę,

Komputer nie działa, bajka w małym formacie...
a matka na posprzątanie kuchni i zrobienie obiadu.


Dzieci oczywiście bajką szybko się nudzą i w efekcie lądują w kuchni, na krześle pod oknem, gdzie wypatrują powrotu tatusia:


A potem zjadamy ten obiad, com go ugotowała:


A po obiedzie dziećmi zajmuje się ojciec, a matka albo sprząta, jak ma coś do posprzątania, odpoczywa, jak nie ma nic do roboty, albo - jeśli jest akurat piątek - ma wychodne. Wczoraj był piątek w związku z czym pospacerowałam sobie do mojej Siostry...



... gdzie dostałam kawę i gofry z bita śmietaną i malinami,


obcięłam jej włosy


i pomalowałam paznokcie na różowo.


Potem, koło 20 wróciłam do domu, w którym urzędowali faceci i dzieci i zastałam taki widok:


Po poleceniu ogarnięcia bałaganu i popapaniu Szfagrowi i Nikowi, dzieci zostały oddelegowane do łóżek,


A jak już wreszcie zasnęły, ja i mój Mąż oddaliśmy się przyjemnościom, czyli oglądaniu Gry o Tron.


I dobranoc :)

czwartek, 17 lipca 2014

Pokolenie Harry'ego Pottera

W ramach wyzwania blogowego Uli piszemy dziś o ulubionych. Ma to być ulubiona książka/album muzyczny/film, do których lubię wracać.

Harry Potter nie jest moją ulubioną książką. Jest wiele takich, które lubię bardziej, na przykład trylogia o Tatianie i Aleksandrze Paulliny Simons, Chłopcy z placu Broni, Opowiesci z Narnii, Córka czarownic czy Czerwony namiot...

Tym bardziej Harry Potter nie jest moim ulubionym filmem - jedynie niektóre części w ogóle uważam za znośne. Dużo bardziej lubię na przykład Skazanego na bluesa, Amelię, Co gryzie Gilberta Grape'a.

Co do muzyki to całkiem inna historia, ale też mogłabym wymienić kilka albumów, które darzę szczególną sympatią - choćby Hipertrofia Comy albo Nieprzygoda Happysadu. Albo !TO! Strachów. I jeszcze domowa płyta Domowych Melodii.

Więc dlaczego Harry Potter?

Zaczęłam go czytać jak miała ukazać się w Polsce czwarta już cześć. Musiałam nadrobić, ale szybko mi poszło. Miała 14 lat, tak ja Harry, Ron i Hermiona. A potem...

Potem dorastałam razem z nimi. Przed ukazaniem się każdej kolejnej książki i przed premierą każdego kolejnego filmu czytałam cała serię.



Czasem w poprawnej kolejności, czasem od końca do początku. Za każdym razem sprawiało mi to ogromną przyjemność. I dalej sprawia.

Zastanawiałam się w jakim byłabym domu (Ravenclaw!), jaką miałabym różdżkę, jaki byłby mój ulubiony przedmiot (eliksiry. Mówiłam, że kocham gotować :D), jaki wybrałabym zawód.

Do tej pory raz na jakiś czas robię sobie maraton - czytam wszystkie części książki i oglądam wszystkie filmy.

Jestem z pokolenia Harry'ego Pottera i jestem z tego dumna.

środa, 16 lipca 2014

Lubię to! I wręcz przeciwnie.

Dziś w wyzwaniu Uli obowiązuje nas temat: 10 rzeczy. które lubię i 10 rzeczy, których nie znoszę.

Banał. Ale zacznę od tych przykrych, żeby sobie potem humor poprawić.

  1. Nie znoszę koperku. Na samą myśl mam odruch wymiotny.
  2. Nie znoszę marnowania czasu. Ale nie takiego marnowania zamierzonego, znaczy leżenia, bo nic nie muszę i mam ochotę poleżeć, i posłuchać muzyki, i porobić nic. Takie jest fajne. Nie lubię marnowania czasu przy okazji robienia czegoś, na przykład sprzątania. Szlag mnie trafia, jak mój mąż na przykład myje kuwetę w ten sposób: idzie po worek na stary żwirek, przychodzi do mnie do pokoju i opowiada mi coś, bo mu się akurat przypomniało, idzie wyrzucić żwirek z kuwety, zaś przychodzi i gada, idzie ją umyć, stoi i gada, idzie nasypać nowego żwirku. Jakby nie mógł zrobić tego za jednym zamachem, a potem siąść i pogadać dłużej. I z tego też powodu nie lubię pustych przebiegów - jak idzie się po coś do kuchni, to się zabiera z pokoju na przykład brudny talerz, po co latać dwa razy? Ja sama każdą nieprzyjemną pracę odsuwam ile mogę, ale jak już się za coś zabieram to staram się zrobić to jak najszybciej mogę, żeby mieć znów wolne :
  3. Nie znoszę ludzi z typu "nie znam się to się wypowiem".
  4. Nie znoszę składać prania i chować do szafek.
  5. Nie znoszę jak sąsiedzi rozpalają grilla. Nic tak nie śmierdzi jak podpałka. W ogóle za grillem nie przepadam, ale różne rzeczy z grilla lubię, ot tragizm.
  6. Nie znoszę wysiadać z pociągu, szczególnie na naszej stacji. Nie wiem dlaczego perony są tu tak strasznie nisko! Z wózkiem w ogóle nie umiem wysiąść, a jak wysiadam z dzieckiem to zawsze się boję, że mi to dziecko wpadnie na tory.
  7. Nie znoszę jak mi się torty rozjeżdżają. Jak robię je na szybko i krem nie zdąży się dobrze schodzić. Ale wzięłam się na sposób i ostatnio układam je z blaszce, ściągam dopiero do smarowania boków, a to robię przed samym podaniem :)
  8. Nie znoszę pająków. Ble, ohyda. Czekają tylko aż się odwrócisz, żeby cię upolować.
  9. Nie znoszę niezałatwionych spraw interpersonalnych, że to tak enigmatycznie określę. A dwie takie się za mną ciągną...
  10. Nie znoszę wyszywać. Próbowałam, naprawę! Nie idzie mi to i mnie frustruje, więc zostawiłam to mojej starszej Siostrze. Ona to lubi.
A teraz dla odmiany:
  1. Lubie gotować i piec. Jest jakaś magia w odmierzaniu, przygotowywaniu i łączeniu składników. niesamowicie mnie to odpręża. Jeszcze najlepiej jak mam dużo czasu i spokój, a na koniec wychodzi coś, czym można się pochwalić. Niestety, lubię to też zjadać i mam efekty cielesne...
  2. Lubię orzechy. Moje dziecko kiedyś na pytanie, które przeczytałam mu z książeczki o lesie "kto lubi orzechy" zamiast "wiewiórka" (była na obrazku) odpowiedział "mamusia". No a ja mogłabym je dodawać do wszystkiego. I często dodaję - do zup, do sałatek. Kupuję chleb z orzechami włoskimi, a musli z brazylijskimi. Owsiankę gotuję z migdałami albo orzechami laskowymi. Pistacje podgryzam w międzyczasie. Naleśniki jem z masłem orzechowym i bananem (jednym spokojnie można się najeść!). A kiedyś jadłam chińskie danie z orzechami nerkowca, było przepyszne!
  3. Lubię opowiadać dzieciom o Bogu i Biblii. I innym opowiadać o tym jak się to robi. Założyłam w tym celu osobnego bloga!
  4. Lubię koncerty. Oczywiście tylko wybranych wykonawców. Jak mi się uda na taki pójść to jakbym się przeniosła w inną rzeczywistość. Przez dwie godziny jestem tylko ja i muzyka, ewentualnie ci, którzy przyszli ze mną, ale w małym stopniu. Koncert to dwugodzinne zatracenie się w poczuciu wolności.
  5. Lubię urządzać mieszkanie. Przestawiać meble, dobierać dodatki, zmieniać, wymyślać, kombinować. Aż wreszcie będzie pięknie i wtedy wymyślać co można by zrobić, żeby było jeszcze piękniej. Albo tak samo pięknie, ale inaczej.
  6. Lubię styl boho/hippie. W ubraniach i we wnętrzach. Ale jestem tchórzem i zawsze wychodzi mi zbyt klasycznie...
  7. Lubię lalki. Szmaciane różne. Z komercyjnych - Monster High. Zachwyca mnie to jakie mają piękne twarze (pod makijażem, takie surowe), jak pięknie odlane szczegóły. I lalki artystyczne, ale muszą mieć charakter.
  8. Lubię seriale. Ale nie jakieś Klany, M jak miłości i Same życia. Porządne seriale. Ostatnio Grę o Tron. I Demony Da Vinci.
  9. Lubię czytać. I jak się dobrze kończy. Dlatego często czytam książki dla dzieci i młodzieży. Ale nie tylko, żebyście nie myśleli. Raczej robię sobie swoistą rotację: jak czytałam coś z fantastyki dla młodzieży to czytam coś dziejącego się współcześnie dla dorosłych, a potem coś historycznego...
  10. Lubię gry planszowe. I strasznie boleję nad tym, że prócz Żura nie mam z kim grać. Bo wiadomo, jak jest więcej to jest weselej. W dwójkę gry szybko się nudzą...
No dobra. To nie był banał. Trochę mi zeszło, zanim ten tekst wyprodukowałam. Ale efekt, myślę, zadowalający :)

wtorek, 15 lipca 2014

Dlaczego?

To dzisiejszy temat u Uli: Dlaczego? Pytanie, na które odpowiedź zawsze jest najdłuższa :) A dokładnie:

dlaczego bloguję?

Kiedy prawie 8 lat temu (o matko!) zakładałam mojego pierwszego bloga (został przeze mnie porzucony w pewnym przełomowym dla mnie momencie, ale nadal wisi w sieci. Z tym, że nie polecam go szukać.), zrobiłam to właśnie w tym celu, żeby odpowiedzieć na pytanie: dlaczego? Dlaczego ludzie piszą blogi? Po co? Co im to daje?

Nie wiem, czy coś odkryłam. Nie pamiętam. W końcu było to prawie 8 lat temu (o matko!).

Wielkiej popularności nigdy nie zyskałam. Więc nie dla sławy piszę.

Chyba po to, żeby pamiętać.
Żeby legalnie komentować różne zdarzenia i okoliczności, na które wpadnę w mojej drodze.
Po to, by dzielić się radościami z innymi.
I czasem też smutkami.
Żeby moi znajomi wiedzieli co u mnie.

Prócz tego blog daje też możliwości: zabawy i poznawania innych, ciekawych poglądów na świat, niekoniecznie tych z poziomu komentarzy na onecie :P

Tak, tak, blogerzy to taka elitarna społeczność, buahaha :D

A jeśli ktoś jeszcze nie wie, dlaczego milowy jest akurat las to zapraszam to poprzedniego posta!

poniedziałek, 14 lipca 2014

Dlaczego milowy jest akurat las?

Ula ogłosiła nowe wyzwanie. Tym razem nie fotograficzne, tym razem będziemy pisać. A ponieważ ja lubię pisać (wszak bloga prowadzę, nie?), no to sobie popiszę.



Pierwszy temat to historia nazwy mojego bloga.

Lubicie Kubusia Puchatka?
Pytam o książkę, ewentualnie bajkę, niekoniecznie postać. Ja lubię bardzo. I książkę, i bajki. Z postaci to najbardziej lubię Prosiaczka. Swego czasu jednym z pierwszych pytań, które zadawałam nowo poznanym ludziom było: kogo najbardziej lubisz z Kubusia Puchatka? I w zależności od odpowiedzi klasyfikowałam. Że też nie dało mi do myślenia, jak jeden facet odpowiedział mi, że najbardziej lubi Królika- postać, której nie cierpię. A potem wystawił mnie dwa tygodnie przed studniówką...
Ale o czym to ja...? A tak. Miejsce, w którym mieszkali przyjaciele to po polsku Stumilowy Las*. No ale tutaj Mila jest tylko jedna, więc przedrostek pominęłam.

I już.
Jest nazwa.

Prócz tego, ja bardzo lubię, kiedy mam kawałek lasu blisko siebie. Koło domu w sensie. A nie zawsze jest (Londyn, Londyn i dużo przeprowadzek), więc mam zawsze las wirtualny. Mój własny. Chociaż żywy też jest niedaleko:


Jeszcze chciałabym zauważyć, że mój blog był szybciej niż Milowy las Happysadu! Ale też lubię :)



_______________________
*Zdarza się też określenie Stuwiekowy, zupełnie nie wiem skąd, bo po angielsku jest Stuakrowy... To już Stumilowy przynajmniej ma jakieś odniesienie do odległości.